Trzeba się śpieszyć, lipiec się kończy. Zakwitły dalie, zrudziały trawy, od Hanki są zimne poranki, a niebo nabiera głębokich tonów, już sierpniowego szafiru.
Poszliśmy z Małym na łąki, w trawach połazić.
W trawach jak to w trawach, świerszcze i bajki, przy okazji wzięliśmy " Stalowego Szczura" Harrisona, coby go do biblioteki odnieść, Harrisona lubię, wprowadza mnie w miły nastrój ze studenckich czasów, gdy podkochiwałam się w rozmaitych Arsenach Lupinach, Indianach Jonesach i takich tam.
Mały zdobywał świat, a raczej oznajmiał swoje panowanie.
To moje!
Ja tu król!
Jakżeśmy wracali, postanowiłam,że niedługo wieczór tealightowy zrobimy na tarasie, z jarzębiną i daliami. Pora pożegnać lipiec.
A tu nasz domek, jeszcze lipcowy.
piekny macie domek :) cudny!!!
OdpowiedzUsuńi Maly jaki juz duzy...ehhh...gdzie ten czas tak biegnie kochana??zeby mozna go bylo chociaz na minute zatrzymac...
Toż zatrzymujemy, na blogu:) To taka czarodziejska sztuczka, zatyga tu wszystko i trwa..i trwa:) Cieplutkie pozdrowienia, Ivonuś.
OdpowiedzUsuńMały to już duży chłopak, i król i zdobywca :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam sierpniowo ;)