środa, 22 grudnia 2010

Piosenki z dzwoneczkami, stroiki i śmiech

Wczoraj produkowaliśmy rodzinnie stroiki wigilijne. Z Dużym, jego młodzieżowym towarzystwem, kotem, łypiącym leniwie spod kominka, z wieczorem za oknami i krasawicą choinką w corocznym kątku.
Uwielbiam te dzwonienie, które zaczyna się w mojej głowie już z pierwszymi płatkami śniegu, a potem rośnie i wędruje po domu, wychodzi kominem, dosiada sań i pędzi przez zaśnieżone, kalinowe lasy, ku łypiącemu szelmowsko ksieżycowi.

Róża przekwita i minie,
Pójdź, pokłońmy się Dziecinie.


Czytam znowu Królową Śniegu. Kupiłam Małemu kołysanki Turnaua i Magdy Umer, a sama sobie słucham. Prosze, oto stroiki, bałagan przedświąteczny i śmiech.




Duży i choinka
Elfy, pomagające majstrować stroiki.


W tle przedświąteczny chaos kalinowego salonu. A niech tam :)

środa, 15 grudnia 2010

Chaos, choinki i przedświąteczne porządki.




Przedświątecznie.Na początku był chaos, a potem Święta.
Zmieniamy kuchnię, mąż zrobił śliczne meble, zrobię wam zdjęcie jak posprzątam. Kupiłam tapetę do przedpokoju i nie mogę się doczekac, by ją położyć.
Nieustannie negocjuję z mężową mamą, która domaga się wstrzemięźliwości do świat. Wstrzemięźliwości w porządkach. Znaczy, porządkować można, ale finał ma być w Święŧa. Przed samą Wigilią zmieni się pościel, zawiesi nowe firanki, wypucuje filiżankom brzuchy w serwantkach.. Coś, co dla naszych dzieci jest zabawnym dziwactwem Babci, dla niej jest ceremoniałem.

Zawsze tak robili. Moja mama i babcia tak robiła. Wszyscy tak robili.

Zdejmowało się kapy, narzuty, pościel. Pamiętam to drżenie, gdy wsuwałam się w wykrochmaloną, śliską i zimną pościel w wigilijną noc. Wszystko było inne. Kto dzisiaj krochmali?

Należało wyjąć wszystko z regałów, wytrzec półki i poustawiac na nowo. Krochmaliło się serwetki, mieszczańskie, szydełkowane lub te wytworniejsze, z haftem richelieu.Czyściło się wszystkie zakamarki. Ustawialo buty, słoiki, filiżanki. Cały dom ogarniał chaos, kończący się wielkim diminuendo przed samą wigilią. W tym dniu się ubierało choinkę, żadne tam trzy tygodnie wcześniej i żadną sztuczną, z lasu musiała być, ojciec jechał do lasu, potem mąż....W chaosie ucierania sernika w makutrze, maku, smażenia ryby, wieszania firanek, wjeżdżała ONA do domu, kolczasta, kłująca, pachnąca jak wszechświat, jak metafizyka, cudowna, z lodem na gałązkach, tajającym w krople, jak diamenty.Wszystko na raz.
Choinka stawała w przynależnym jej kącie, kuchnia wracała do ucierania i szorowania, ojciec umocowywał drzewko, pod wycieraczkę wkładał gałązki choiny, a chaos powoli przemieszczał się w formę bardziej zorganizowaną, dążąc nieubłaganie do wigilii....

Wigilii, której już nie ma.
Nie ma Taty, nie ma takich wigilii, nie ma tego ucierania, sprzątania, wszystkiego tego nie ma już, synu mój, Lemuelu.

A przecież jest we mnie ten chaotyczny chochlik, domaga się spiętrzenia bałaganu, peryhellium grozy, finału wielkiego zamieszania, cudownej ekspiacji potem...

Więc będę tapetować, malować, czyścić, szorować, ucierać, przyciągniemy choinkę, by w końcu siąść tam, z kotem na kolanach, patrzeć na nią, patzreć na wyszorowane brzuchy lśniących garów w kuchni, patrzeć na równe rzędy butów w szafie, wypastowanych jak żołnierze armii Cesarza Józefa...i CZUĆ. Czuć szczęście.
Jeszcze to umiem.Mimo wszystko :)


czwartek, 2 grudnia 2010

Kocham bohaterów

Tak, widziałam bohatera!

Dwa dni temu, na trasie do Ełku. Ha, niemożliwe, mówicie?
No to posłuchajcie.



Śnieg, pierwszy atak zimy, mróz. Przepychamy się samochodem do Moniek na koncert. Koszmarny korek, tiry stoją, nie mogą wjechać pod górkę, jeden pas całkiem przyblokowany, policji zero.Z lewej strony poprzecznie do zaśnieżonego , zrytego kołami ulicopodobnego czegoś, po czym jedziemy, wjeżdżają non stop nowe tiry, jeden za drugim, my stoimy, za nami kilka kilometrów wyjeżdżających z miasta obywateli, zdesperowanych..kto by z tirem się kopał po oponach....

Nagle z tyłu, z wizgiem opon wyjeżdża czarna terenówka z napędem na cztery koła, szaleńczo skręca w prawo, wymija wszystkie stojące auta, po trawniku, między słupkami- wyprzedza- i staje BOKIEM, w poprzek drogi, blokując wszystkie tiry. Nie wierzymy własnym oczom. Teraz to tiry stoją...nasz pas rusza..terenówka stoi, czarny Zorro, bohater na smolistym rumaku, z lśniącym mieczem w dłoni....ludzie biją mu brawo przez okna...trąbią triumfalnie....


Zdążyliśmy na koncert.
Dzięki niemu.Kocham bohaterów!


Baśnie są bardziej niż prawdziwe: nie dlatego, iż mówią nam, że istnieją smoki, ale że uświadamiają, iż smoki można pokonać.