niedziela, 23 stycznia 2011

Nowe życie Kaliny


http://jarzyny.blogspot.com/

Teraz zapraszam tu- nowa odsłona bloga

środa, 22 grudnia 2010

Piosenki z dzwoneczkami, stroiki i śmiech

Wczoraj produkowaliśmy rodzinnie stroiki wigilijne. Z Dużym, jego młodzieżowym towarzystwem, kotem, łypiącym leniwie spod kominka, z wieczorem za oknami i krasawicą choinką w corocznym kątku.
Uwielbiam te dzwonienie, które zaczyna się w mojej głowie już z pierwszymi płatkami śniegu, a potem rośnie i wędruje po domu, wychodzi kominem, dosiada sań i pędzi przez zaśnieżone, kalinowe lasy, ku łypiącemu szelmowsko ksieżycowi.

Róża przekwita i minie,
Pójdź, pokłońmy się Dziecinie.


Czytam znowu Królową Śniegu. Kupiłam Małemu kołysanki Turnaua i Magdy Umer, a sama sobie słucham. Prosze, oto stroiki, bałagan przedświąteczny i śmiech.




Duży i choinka
Elfy, pomagające majstrować stroiki.


W tle przedświąteczny chaos kalinowego salonu. A niech tam :)

środa, 15 grudnia 2010

Chaos, choinki i przedświąteczne porządki.




Przedświątecznie.Na początku był chaos, a potem Święta.
Zmieniamy kuchnię, mąż zrobił śliczne meble, zrobię wam zdjęcie jak posprzątam. Kupiłam tapetę do przedpokoju i nie mogę się doczekac, by ją położyć.
Nieustannie negocjuję z mężową mamą, która domaga się wstrzemięźliwości do świat. Wstrzemięźliwości w porządkach. Znaczy, porządkować można, ale finał ma być w Święŧa. Przed samą Wigilią zmieni się pościel, zawiesi nowe firanki, wypucuje filiżankom brzuchy w serwantkach.. Coś, co dla naszych dzieci jest zabawnym dziwactwem Babci, dla niej jest ceremoniałem.

Zawsze tak robili. Moja mama i babcia tak robiła. Wszyscy tak robili.

Zdejmowało się kapy, narzuty, pościel. Pamiętam to drżenie, gdy wsuwałam się w wykrochmaloną, śliską i zimną pościel w wigilijną noc. Wszystko było inne. Kto dzisiaj krochmali?

Należało wyjąć wszystko z regałów, wytrzec półki i poustawiac na nowo. Krochmaliło się serwetki, mieszczańskie, szydełkowane lub te wytworniejsze, z haftem richelieu.Czyściło się wszystkie zakamarki. Ustawialo buty, słoiki, filiżanki. Cały dom ogarniał chaos, kończący się wielkim diminuendo przed samą wigilią. W tym dniu się ubierało choinkę, żadne tam trzy tygodnie wcześniej i żadną sztuczną, z lasu musiała być, ojciec jechał do lasu, potem mąż....W chaosie ucierania sernika w makutrze, maku, smażenia ryby, wieszania firanek, wjeżdżała ONA do domu, kolczasta, kłująca, pachnąca jak wszechświat, jak metafizyka, cudowna, z lodem na gałązkach, tajającym w krople, jak diamenty.Wszystko na raz.
Choinka stawała w przynależnym jej kącie, kuchnia wracała do ucierania i szorowania, ojciec umocowywał drzewko, pod wycieraczkę wkładał gałązki choiny, a chaos powoli przemieszczał się w formę bardziej zorganizowaną, dążąc nieubłaganie do wigilii....

Wigilii, której już nie ma.
Nie ma Taty, nie ma takich wigilii, nie ma tego ucierania, sprzątania, wszystkiego tego nie ma już, synu mój, Lemuelu.

A przecież jest we mnie ten chaotyczny chochlik, domaga się spiętrzenia bałaganu, peryhellium grozy, finału wielkiego zamieszania, cudownej ekspiacji potem...

Więc będę tapetować, malować, czyścić, szorować, ucierać, przyciągniemy choinkę, by w końcu siąść tam, z kotem na kolanach, patrzeć na nią, patzreć na wyszorowane brzuchy lśniących garów w kuchni, patrzeć na równe rzędy butów w szafie, wypastowanych jak żołnierze armii Cesarza Józefa...i CZUĆ. Czuć szczęście.
Jeszcze to umiem.Mimo wszystko :)


czwartek, 2 grudnia 2010

Kocham bohaterów

Tak, widziałam bohatera!

Dwa dni temu, na trasie do Ełku. Ha, niemożliwe, mówicie?
No to posłuchajcie.



Śnieg, pierwszy atak zimy, mróz. Przepychamy się samochodem do Moniek na koncert. Koszmarny korek, tiry stoją, nie mogą wjechać pod górkę, jeden pas całkiem przyblokowany, policji zero.Z lewej strony poprzecznie do zaśnieżonego , zrytego kołami ulicopodobnego czegoś, po czym jedziemy, wjeżdżają non stop nowe tiry, jeden za drugim, my stoimy, za nami kilka kilometrów wyjeżdżających z miasta obywateli, zdesperowanych..kto by z tirem się kopał po oponach....

Nagle z tyłu, z wizgiem opon wyjeżdża czarna terenówka z napędem na cztery koła, szaleńczo skręca w prawo, wymija wszystkie stojące auta, po trawniku, między słupkami- wyprzedza- i staje BOKIEM, w poprzek drogi, blokując wszystkie tiry. Nie wierzymy własnym oczom. Teraz to tiry stoją...nasz pas rusza..terenówka stoi, czarny Zorro, bohater na smolistym rumaku, z lśniącym mieczem w dłoni....ludzie biją mu brawo przez okna...trąbią triumfalnie....


Zdążyliśmy na koncert.
Dzięki niemu.Kocham bohaterów!


Baśnie są bardziej niż prawdziwe: nie dlatego, iż mówią nam, że istnieją smoki, ale że uświadamiają, iż smoki można pokonać.

 

 

 

piątek, 19 listopada 2010

Nieustępliwy pytacz.




Wracaliśmy ze Średnim ze szkoły.
Stała trasa, tak zwanym Wietnamem- czyli łąkami, przez strumyk, potem Gnilicą, za biblioteką i remizą strażacką.
Jesień spakowała walizki i stoi na peronie z  napisem: listopad. Zaraz nadjedzie pociąg "Zima" i skończą się tarantele liści, deszczowe piosenki i porywisty wiatr, co wlecze chmury za brzuchy.Średni ma wiele pytań i spraw.
Jak zawsze.

Sposoby rozmnażania się ptaków, bójka w szkole, manekin na lekcji przyrody, co miał plastikowe wnętrzności, bolący brzuch, co to znaczy "indygo", dlaczego jemioła zajmuje dzrewa, skoro jeśli drzewo uschnie, to jemioła też umrze, a czemu ona nie myśli, a jak ona się rozmnaża?

Więc wyjaśniam mu cierpliwie, że jemioła ma takie jagódki, ptaki jedzą je, w żołądkach enzymy naruszają nasionko, ptak robi, to co robią ptaki, czyli defekuje na gałązki, jemioła wrasta wtedy...

- A skąd się wzięła jemioła?- pyta.
- Z tych białych jagódek, czyli nasionek.- odpowiadam, znużona. Miałam 8 lekcji i dyżur cały dzień, jestem wyżęta z energii.
- Ale skąd się wzięła pierwsza jagódka?


Tak, Średni jest nieustępliwym pytaczem.Zagoniłby w kozi róg każdego prawnika.

czwartek, 11 listopada 2010

11 listopada. Lwów.


 http://www.youtube.com/watch?v=dFt1J4pXR54&feature=share


Adam Zagajewski - "Jechać do Lwowa"

Rodzicom

Jechać do Lwowa. Z którego dworca jechać
do Lwowa, jeżeli nie we śnie, o świcie,
gdy rosa na walizkach i właśnie rodzą się
ekspresy i torpedy. Nagle wyjechać do
Lwowa, w środku nocy, w dzień, we wrześniu
lub w marcu. Jeżeli Lwów istnieje, pod
pokrowcami granic i nie tylko w moim
nowym paszporcie, jeżeli proporce drzew
jesiony i topole wciąż oddychają głośno
jak Indianie a strumienie bełkocą w swoim
ciemnym esperanto a zaskrońce jak miękki
znak w języku rosyjskim znikają wśród
traw. Spakować się i wyjechać, zupełnie
bez pożegnań, w południe, zniknąć
tak jak mdlały panny. I łopiany, zielona
armia łopianów, a pod nimi, pod parasolami
weneckiej kawiarni, ślimaki rozmawiają
o wieczności. Lecz katedra wznosi się,
pamiętasz, tak pionowo, tak pionowo
jak niedziela i serwetki białe i wiadro
pełne malin stojące na podłodze i moje
pragnienie, którego jeszcze nie było,
tylko ogrody chwasty i bursztyn
czereśni i Fredro nieprzyzwoity.
Zawsze było za dużo Lwowa, nikt nie umiał
zrozumieć wszystkich dzielnic, usłyszeć
szeptu każdego kamienia, spalonego przez
słońce, cerkiew w nocy milczała zupełnie
inaczej niż katedra, Jezuici chrzcili
rośliny, liść po liściu, lecz one rosły,
rosły bez pamięci, a radość kryła się
wszędzie, w korytarzach i młynkach do
kawy, które obracały się same, w niebieskich
imbrykach i w krochmalu, który był pierwszym
formalistą, w kroplach deszczu i w kolcach
róż. Pod oknem żółkły zamarznięte forsycje.
Dzwony biły i drżało powietrze, kornety
zakonnic jak szkunery płynęły pod
teatrem, świata było tak wiele, że musiał
bisować nieskończoną ilość razy,
publiczność szalała i nie chciała
opuszczać sali. Moje ciotki jeszcze
nie wiedziały, że je kiedyś wskrzeszę
i żyły tak ufnie i tak pojedynczo,
służące biegły po świeżą śmietanę,
czyste i wyprasowane, w domach trochę
złości i wielka nadzieja. Brzozowski
przyjechał na wykłady jeden z moich
wujów pisał poemat pod tytułem Czemu,
ofiarowany wszechmogącemu i było za dużo
Lwowa, nie mieścił się w naczyniu,
rozsadzał szklanki, wylewał się ze
stawów, jezior, dymił ze wszystkich
kominów, zamieniał się w ogień i w burzę,
śmiał się błyskawicami, pokorniał,
wracał do domu, czytał Nowy Testament,
spał na tapczanie pod huculskim kilimem,
było za dużo Lwowa a teraz nie ma
go wcale, rósł niepowstrzymanie a nożyce
cięły, zimni ogrodnicy jak zawsze
w maju bez litości bez miłości
ach poczekajcie aż przyjdzie ciepły
czerwiec i miękkie paprocie, bezkresne
pole lata czyli rzeczywistości.
Lecz nożyce cięły, wzdłuż linii i poprzez
włókna, krawcy, ogrodnicy i cenzorzy
cięli ciało i wieńce, sekatory niezmordowanie
pracowały, jak w dziecinnej wycinance
gdzie trzeba wystrzyc łabędzia lub sarnę.
Nożyczki, scyzoryki i żyletki drapały
cięły i skracały pulchne sukienki
prałatów i placów i kamienic, drzewa
padały bezgłośnie jak w dżungli
i katedra drżała i żegnano się o poranku
bez chustek i bez łez, takie suche
wargi, nigdy cię nie zobaczę, tyle śmierci
czeka na ciebie, dlaczego każde miasto
musi stać się Jerozolimą i każdy
człowiek Żydem i teraz tylko w pośpiechu
pakować się, zawsze, codziennie
i jechać bez tchu, jechać do Lwowa, przecież
istnieje, spokojny i czysty jak
brzoskwinia. Lwów jest wszędzie.

środa, 20 października 2010

Róża Pamięci


W środę 13 października miała miejsce promocja nowego tomiku wierszy Kaliny :) Tomik nosi tytuł " Róża pamięci".




Piękne skrzypcowe i wiolonczelowe aranżacje przygotowała Agnieszka, Kornelia i Ewa..Dziękuję Wam ogromnie, dziewczyny :)




Spotkanie prowadził  Dominik Sołowiej z tv Białystok...




A podśpiewywały w chórkach dziewczyny z mojego zespołu teatralnego, a jako męski rodzynek- Duży :)
A tu link do filmiku i kilku zdjęć z powtórki występu.

http://narew.home.pl/portal/content/view/662/106/