sobota, 31 października 2009

Średni i makabreski

Wracamy od mojej mamy a średniowej babci.
- A wiesz, mamo, że u Michała zdechły kotki?
- Nie, nie wiem.- wzdycham.

Liście szeleszczą, po dzisiejszym przymrozku jesiony opadły do ostatka.

- NO i on wziął je i zakopał na trawniku , znaczy pod trawnikiem, za domem.- kontynuuje przejęty Średniak.
- I?
- No i dzisiaj jak byłem u Michała, to Michał powiedział,że trzeba je odkopać.
- Po co??
- Żeby zobaczyc jak wyglądają po kilku dniach.- z niezmącona logika osmiolatka wyjaśnił mi mój bystrzak.
- I jak wyglądały?

Wzrusza ramionami.
- Normalnie. Wsadziliśmy trupki w pudełko, żeby była jakas trumna i znowu zakopalismy.A czemu kotki zdychają, mamo?
- Yyy..nie wiem.- odpowiadam kłamliwie.

Na szczęście Średniak zmienia temat. Mijamy mostek, strumyk,a ciągle daleko.

- Czemu człowiek nie może latać, mamo?- macha chudymi ramionkami na próbę jak wielki nielot.
- Bo za wolno macha, tak? Jakbny machał 100 razy na sekundę, mamo, to by poleciał? A pszczoła macha 100 razy na sekundę, mamo? A czemu skrzydła jej nie odpadają od machania, mamo? A gdyby samoloty machały skrzydłami, zamiast tak jak teraz, to fajnie by było mamo, co?

Parskam śmiechem, ogarnięta wizją machających skrzydłami samolotów.

- A tata powiedział,że kupi mi na gwiazdkę kamerkę do nagrywania filmików, wiesz?
- A jakie to wielkie filmiki może nagrać ośmiolatek?- rzucam sarkastycznie.

Średni patrzy na mnie gniewnie:

- Zobaczysz sama, jak nagram, żeby ci twarz czasem nie opadła!
-Twarz?- baranieję.- Chyba szczęka się mówi?
- No, szczeka tez.- zgadza się polubownie Średni.

Na szczęście, doszliśmy do domu, bo bym padła....

środa, 28 października 2009

Biedny Robin Crusoe!


Zebrałam plon klasówkowy, jak Robinson swoje ziarna i dla waszej uciechy prezentuję. Gwoli ścisłości, cytowane fragmenty stworzyli uczniowie klasy VI.Pisownia oryginalna.



"Robinson miał dobry charakter a wygląd średni . Robinson był wysoki i nie niski.Włosy miał ciemne bląd a jeszcze Robinson był chudy i miał czerwone usta a sylwetke tesz miał chudą"

Ta Wyspa na której Robinson i Piętaszek na tej Wyspie przezyli dużo lat ale oni tesz mieszkali na tej bezludnej wyspie ta Wyspa nie była zbyt asz taka wielka na tej Wyspie był piasek. Później Robinson wyjechał łodzią z Wyspy do swojej zony i dzieci i tak bardzo sie ucieszył gdy ich zobaczył swoją zone i dzieci. a na Wyspie była rzeka i fale znosiły się do góry i tesz były w rzece ryby".

Książka Robinson Kruzoe opowiada o tym że jest ciekawa i że fajnie ją się czyta i ta książka jest o Robinsonie i o Piętaszku, i o innych jeszcze z książki i jeszcze którego Robinson urodził się".

"Wyspa była niewielka, mieszkały na niej tylko zwierzęta i od czasu do czasu przypływali mięsożerni Kanibale."

"Statek uległ wypadkowi i on z załogom pobiegli w szalupach do Londynu".


"Kotwica dosiengła dnia i nagle wzbił sie churagan na morzu".

"Na wyspie nikogo niebyło".

"Wyspa była nie duża ale bylo duzo zywności. Były kozy i ptaki. Znajdowało sie bardzo duzo opału po burzy złamanych drzew."

"Robinson chodował mataty".

"Na wyspie znajdowało się coś do jedzenia. Było tam ognisko. Domek jego letniskowy. Grunt też był".


No i tak..grunt, że Robinson miał tam grunt, co nie? Niechby i mataty b yły, ale bez gruntu kicha:)

czwartek, 22 października 2009

O czym śpiewa chór ziarem kawy?Plus znowu kominek.

O czym śpiewa chór ziaren kawy w głębi swoich świetnych mroków?
Garcia Lorca.Chyba. Albo ktoś podobnie księżycowy.

'Talerze nienawidziły sreber, które z kolei nienawidziły szklanek. Wyśpiewywały do siebie nawzajem okrutne piosenki. Ping. Ding. Dzyń. Te same złośliwości trzy razy dziennie.'

J. Caroll, Kraina Chichów.

Wchodzę dzisiaj i słyszę, jak bulgocze bigos w kociołku Zeptera, jak szumi czajnik-posapywacz.Moje szklanki i talerze śpiewają do siebie wesoło, nie okrutnie.
Koper pachnie na drewnianej desce. Zielona herbata mruga żurawinowym okiem, bo mężowy przeszedł na zdrową żywność i zamiast czarnej, zieloną parzyć sobie każe.
Czemu jednym kawa albo łyżki śpiewają źle i smutno, a innym pogodnie?
Tajemnica, metafizyka.
Ja mogę godzinami skupiać się na cieszeniu się niebieskimi garnuszkami z Bolesławca w śmieszne kropki, czule wycierać brzuch porcelanowej krowie na mleko, albo cebulę zagadywać przy obieraniu.
Jakoś mnie to nastraja dobrze, a kuchnia- jak u Filifionki w listopadzie- to schronienie, azyl i port.
Lubię jak dzieciaki jedzą.
Lubię patrzeć, jak kot pasztet wyżera ( skończyły mi się chrupki, to go pasztetem karmię.
Lubię stos nalesników usmażyć i nucąc pod nosem piosenkę o żurku, żurek robić.

Marcheweczka ciach, ciach, ciach
Pietruszeczka ciach, ciach, ciach
Porek i selerek, trach!
sieeekam
i nastawiam gaz na ful,
rosołeczek bul, bul, bul
a ja siadam jak ten król
czeeekam...

Ha, pięknie jest!
A wieczorem, przy kominku, nocne Polaków rozmowy:)
O kominku jeszcze napiszę, na razie wklejam Ewcię czyli Gilraen Tinuviel oraz troszkę świec jesiennych.

Ten kawaler, to naturalnie, Mały.


środa, 21 października 2009

Bo nie mniał szczego rzyć


To cudowne zdanie napisała mi pewna piątoklasistka,jako odpowiedź na pytanie, dlaczego Dżepetto sprzedał swoje ciuchy.....
O rzyci...tfu, o życiu napisano już całe elaboraty, ale nikt tak zwięźle nie ujął podstawowego problemu egzystencji naszej.
Nie miał!Nie miał szczego!
Odziany w kapelutek ze skórki od chleba przechadza się Pinokio po naszych dniach codziennych jak drewniany wyrzut sumienia.
Pionokio się bawił, przeżywał swoje lepsze lub gorsze przygody, a bidny Dżepetto nie miał szczego rzyć!
A propos rzyci...życia, a raczej jego jakości, mężowy mnie karmi witaminami, w tym żurawiną suszoną, coby chronić strategiczne moje nerkowe okolice.Jakoś nie choruje mimo pluchy. Dzisiaj stosy liści błoto pochłonęło i ulewa ,i naprawdę smętnie wiszą resztki złota i brokatu na klonach koło cerkwi...
A u nas w domu ciepło, pieczemy bułki cebulowo-czosnkowe.
Kocisko wygrubasiło się, rude ma futro i puchate cudnie.
Mały nie chodzi do przedszkola, bo wsadził stópkę w szprychy koła, jak go wiozłam i odrapał sobie okolice pięty, żaden but nie idzie wsadzić, nawet przy skarpecie jęczy. No to siedzi w domu i chodzi w skarpetach.
Średniego nauczycielka zapisała na dodatkowe lekcje matematyki, bo odkryła w nim talent matematyczny. Utalentowane moje dziecko protestuje, bo to skandal, mniej utalentowani mają wolne, a on po lekcjach zostaje....
- Nie chcę mieć zdolności!- jęczy .
Duży podśmiewa się z niego.
I tak rzyciowo-kotowo-zdolnościowo pozdrawiam wszystkich.
Niech nam się bogaci!
Cobyśmy mieli z czego żyć!

poniedziałek, 12 października 2009

Janioły jesienne.


Polistopadowało się w październiku.
Funkie mają liście zółte jak słoneczniki Van Gogha,dzikie wino okrwawione szkarłatem, a warzywniak smętny jak pop po pogrzebie.
Wszystko mokre, oślizgłe, czarniawe pod spodem, sparszywiałe leciutko, ale dziwnie łapie za serce ta nutka melancholii.Mały wędrował dzisiaj ze mną z przedszkola na piechotę i co kilka sekund podnosił liść i demonstrował mi, że inny niż poprzedni.bardzo, stanowczo inny.

- Ten?
- Rudy.
- Ten?
- Ten nie rudy, czarno-zgniło- zółty.
- Mamoo..a cemu nie ma niebieskich liściów?

No właśnie, przyrodo, czemu nie ma niebieskich liściów? Niesprawiedliwość.
Nad strumieniem patrzyliśmy, jak trzmielina się kołysze, różowa jak butki Paris Hilton.
Mam 4 kolory zlocieni w ogródku i zrobiłam sobie złocieniowy bukiet.
Poza tym piekę bułeczki czosnkowe.
Duży powiedział mi, że ktoś mu powiedział, że taka jedna powiedziała, że się w nim kocha.
Ło matko.
Średni gra rolę Jacka w pzredstawieniu na Dzień Nauczyciela i główne zdanie owej roli brzmi: jesień jest do chrzanu!
Moje dziecię łazi więc po domu i śpiewa: jesien jest do chrzaaaanu! Jesień jeeest do chrzaaanuuuu!
Bardzo lubimy chrzan, to się nie obrażamy.
Lubimy też jesień, nawet taka mokrą oślizgłą wersję.
Słucham Autumn leaves i maluję janioły jesienne.
Jak namaluję, to wam pokażę:)

sobota, 10 października 2009

Chudzina


Mamy 3 kota. A, nie mówiłam wam? Bo mieliśmy jednego. Porzadną, rudą Fenię, którą mąż zgrabnie zgarnął z ulicy, jak jechał samochodem. Uznał, że kot idący po ulicy jest zjawiskiem dziwnym, kota zwabił, otwierając drzwiczki, ruszając jakims sznurkiem, a potem go hyc, porwał, czyli kot-naping zrobił.Na moje nieśmiałe przypuszczenia, że ów kot szedł do domu może, do kochającej rodziny, mąż mój własny ramionyma wzruszył. A my co, nie kochający? Też kochający.
I Fenia została.

Zawieziona do weterynarza, odrobaczona,nakarmiona,okazała się kotką odpowiednio proporcjonalnie wredną i milusią do zakochania, tak jak kot powinien być.
Potem któregoś ranka pojawił się Zbój.

Kocisko pokiereszowane, z płatem wyrwanej sierści,zaanektował nasz drewniany taras i jak to konkretny facet, siadł i już się nie ruszył.Wybrał nas totalnie, nic nie mieliśmy do gadania.
Z Fenią stworzyli podwórkowy duet- ona psoci, on filozoficznie patrzy. Apetyt ma konkretny, całymi dniami łapie myszy, a popołudniem wraca, siada na tarasie i patrzy na drzwi. Znaczy, daje do zrozumienia, że chce chrupek.

A wczoraj Średni z tajemniczą miną z kolegą Kamilem coś tam nosili, chowali, latał do drewutni po jakąś skrzynkę, potem próbował zabrać kapę na fotel, potem wynosił mleko....Zażądałam wyjaśnień i z miną chytrego szczęśliwca przyniósł mi w rękach małą, zagłodzoną biedę. Znaleźli kociaka, szkielecik malutki, czarna nędza, jęcząca okropnie. Na patykowatych nogach ledwie się trzymał, a moje dzieci absolutnie nie pzowoliły mi dojść do słowa.

Mamo, i mamo, i mamo. Mamo on jest głodny, mamo, on nie ma mamy, on się zgubił, jego wyrzucili, jego nie chcieli, a co byś czuła, jakby ciebie nie chcieli, a ja będe go pilnował, a on musi zostać, mamo, a ty nie masz serca...

No i jest..trzeci.
Umościł się w skrzynce, przytulił do Rudej i tak tkwią na tarasie, a Zbój ich pilnuje.
Rodzina z odzysku, po przejściach.
No to hej, lecę po chrupki....

poniedziałek, 5 października 2009

Konfitury z róży





Dociku, Twoje zdjęcie, mój przepis:


Składniki:

* 1 kg dojrzałych owoców dzikiej róży
* 1 kg cukru
* sok z jednej cytryny
* kieliszek białego wina
* ½ l wody


Sposób przyrządzania:

Owocki dzikiej róży umyć, przeciąć wzdłuż, rożkiem suchej ściereczki usunąć nasionka i białe kłujące włoski, wrzucić do wrzącej wody, gotować chwilę, aby owoce zmiękły, przelać na sito, spłukać zimną wodą i osączyć. Z cukru i wody ugotować syrop, do gorącego włożyć owoce i gotować na malutkim ogniu kilkanaście minut ( jeszcze raz sprawdzić czy owoce są odpowiednio miękkie), po czym zlać syrop, a owoce przełożyć do słoików. Do syropu dodać sok z cytryny i wino, gotować powoli aż zgęstnieje wtedy zalać nim owoce w słoikach. Jest to doskonała w smaku i piękna w kolorze konfitura, świetny dodatek do herbaty lub jako nadzienie do pączków.

Mnie ona przypomina L.Montgomery, Anię i Dianę, zapach kuchni w Bullerbyn i dobry dom mojej babci.
Nie jestem specjalnie wielka w kuchni, ale lubię takie wyprawy w głab smaków, lubię ładnie ozdobiony słoiczek i zadowolenie, ze rzeczy sa okiełznane, świat oswojony, a piękno na wyciągnięcie ręki.Lub łyżki....

czwartek, 1 października 2009

Jesienna ramka....


Stworzyłam dzisiaj jesienną,mroczną ramkę.
A co, brzydka pogoda była....