sobota, 12 września 2009

Jesień , złocienie i byle co.


Zacznę od tego „ byle co”. Moja Babcia, kochana zresztą, nie uznawała czynności, powiedzmy, artystycznych. Pranie, prasowanie, gotowanie, o, to były rzeczy dobre, słuszne i godziwe.
Ale już czytanie, malowanie, a nie daj Boże, pisanie wierszy, było w jej oczach ciężką zniewagą na rozsądku. Kiedy uparcie kontynuowałam niecną czynność, Babcia przychodziła do mnie i stając w pozycji „Policja, ręce do góry” odzywała się oskarżycielsko:
-A ty znowu byle co robisz!

Dlaczego o tym piszę? Ponieważ, choć Babcia już nie mieszka ze mną, mam tego policjanta w sobie. Próbuję niewinny rysunek sporządzić, a w myślach słyszę: znowu byle co robisz. Pranie czeka na uprasowanie, klasówki na sprawdzenie, kran nie błyszczy, a ty znowu byle co robisz. Trzeba posiać pomidory, zaszyć kurtkę syna, rozdartą na ogrodzeniu, trzeba posegregować klocki, ugotować pomidorową, a ty znowu byle co robisz.

Czytanie to byle co. Leżenie na kanapie z maseczką piękności na twarzy to byle co. Szekspir to byle co. Słuchanie muzyki i taniec z synkiem w ramionach to byle co. Dokładna analiza przepisów na sałatki to byle co. Rzeźbienie w lipie to byle co. Malowanie witraża to byle co. I tak dalej. Policjant się rozpędza, a ja nawet nie mam się z kim pokłócić. Zadzwoniłabym do Babci i nagadała jej, że mam zaszczepione poczucie winy przez toksyczny związek z Babcią, oparty na szantażu emocjonalnym, ze szczególnym wskazaniem na utrudnianie mi samorealizacji, ale cóż, Babcia pewnie nagadałaby mi, że ona, ten tego, przewijała mnie, i ten tego, takie dzieciaki nie powinny w ogóle głosu zabierać, a zresztą...i tak bym nie zadzwoniła.

Nie jestem dzieciakiem, jestem matką trzech synów, z czego jeden już wyższy ode mnie, mając szczęście urodzić się w rodzinie obciążonej artystycznie skończyłam studia plastyczne...i lubię Szekspira. Lubię zajmować się domem. Gotować, układać w szafie, czyścić kran. Lubię malować, rzeźbić w lipie, kleić z papieru i słuchać smooth jazzu. W mojej głowie te rzeczy nie gonią się z nożami w zębach, próbując jedna drugą wykończyć. Mam ochotę na czytanie, czytam. Nawet gdy pranie stoi obok w miednicy. Nawet gdy Babcia głosem policjanta napomina mnie w wirtualnej rzeczywistości wspomnień.

A piszę to z powodu jesieni. Bowiem nabyłam złocienie , rozpasane, cudowne złocienie, a nawet dwa, w celu podzielenia się z Agą.
Nabyłam, lekceważąc palącą potrzebę nabycia jesiennych butów. Buty mogą poczekać, prawda? A złocienie za miesiąc będą wspomnieniem. A wspomnienia czynią nas. A wspomnienie mnie, wąchającej złocienie, pachnące apteką, chłodem i rycynowym olejkiem , jest dla mnie ważne. Czemu? Nie wiem. Ale tak jest.

Wydzierałam kiedyś Babci swoją prywatność, swoje miejsce na bycie sobą, na szacunek dla tego, co robię. Nasze osobowości walczyły na broń białą i palną. Kto wygrał? Nikt. Aleśmy się poraniły nieźle.

Nie muszę już walczyć. Jestem dorosła. A jednocześnie wszyscy musimy walczyć, chociaż jesteśmy dorośli. Bo dla kogoś zawsze nasze Piękne i Ważne może być Byle Czym. I odwrotnie. O czym przypominam wrześniowo.

3 komentarze:

  1. DLa każdego coś innego jest tym byle czym. Najważniejsze jest być sobą i nie robić czegoś na przekór sobie. Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  2. I jeszcze te blogi, jeden, drugi, trzeci... Byle co ;-)

    OdpowiedzUsuń
  3. dla mnie cała jesień jest pora na byle co. Inaczej bym nie przetrwała. A kwiaty pięknieją na moim ganku i odganiają ponurą wizję zimy. Byle co..a jak.

    OdpowiedzUsuń