piątek, 30 lipca 2010

Lipcowe ostatki

Trzeba się śpieszyć, lipiec się kończy. Zakwitły dalie, zrudziały trawy, od Hanki są zimne poranki, a niebo nabiera głębokich tonów, już sierpniowego szafiru.
Poszliśmy z Małym na łąki, w trawach połazić.

W trawach jak to w trawach, świerszcze i bajki, przy okazji wzięliśmy " Stalowego Szczura" Harrisona, coby go do biblioteki odnieść, Harrisona lubię, wprowadza mnie w miły nastrój ze studenckich czasów, gdy podkochiwałam się w rozmaitych Arsenach Lupinach, Indianach Jonesach i takich tam.
Mały zdobywał świat, a raczej oznajmiał swoje panowanie.
To moje!
Ja tu król!

Jakżeśmy wracali, postanowiłam,że niedługo wieczór tealightowy zrobimy na tarasie, z jarzębiną i daliami. Pora pożegnać lipiec.
A tu nasz domek, jeszcze lipcowy.

czwartek, 29 lipca 2010

Pomidorki i poezja

Pomidorki mi w folii dojrzały.
O dziwo, są słodkie, smak zupełnie inny niż w sklepie- bez nawozów, na własnej wodzie ze studni, pachną nieziemsko. Ciekawe, kiedyś nie lubiłam pomidorów, a teraz bym tylko niuchała z nosem przy ziemi. Zapach liści uwielbiam, niezwykły, taki pomidorowy. No nic tak nie pachnie, a ponieważ między pomidorami bazylię zasadziłam, to mam duet obłędnych aromatów.

Porobiłam im zdjecia na rozmaitych etapach stawania się ślicznym, dojrzałym pomidorkiem i teraz rozklejam sie, jak nad fotografiami niemowląt na kocykach. Ach, jak pięknie coś samemu wyhodować, Jak to dobrze na ego robi,że coś żywego nam wyszło i ładnego.

Póki zacznie się śpiewać " Adio, pomidory", to jeszcze niech trwa cudowne, pomidorkowe lenistwo. Usmażymy je z cebulką...do tego papryka, czosnek,  na to świeże jajka...dużo koperku, bazylia na koniec...

No to na deserek do tych pomidorków inne warzywka. Zdjęcia Docika. Smacznego!

O sałato! Z tobą na stole pięknie i bogato! Rośnij za naszą chatą! Niech trwa lato!

O marchwi dorodna, być wśród nas zawsze godna, piękna i płodna, cudowna!

Świat jest piękny taki, gdy sa na nim buraki!

:) Poezję warzywno- częstochowską dedykuję mojemu Kochanemu Wegetarianinowi :)

piątek, 23 lipca 2010

Wszystkie zachody słońca przemijają bezpowrotnie

Tup tup, wędruje sobie słońce.
Nadchodzi wieczór w Kalinowie.
Umyte, odziane w czyste koszulki dzieciaki i tak śmigają po dworze, po raz kolejny brudząc sobie nogi. Chłód daje odetchnąć, upał jest lżejszy nieco, kusi chłodna trawa. teraz najlepiej smakują maliny, a za topolami niebo stroi się jak paw.
Fotografuję te woale, te malowane na chmurach batiki, bo przemijają bezpowrotnie.
Tak, nie tylko wszystkie poranki świata.
Zachody też.


środa, 21 lipca 2010

Między czas

Dzisiaj Duży wyjeżdża na obóz do Świnoujścia, a ja kończę drugi rozdział pracy doktorskiej i słucham Lisy Hannigan.
Zakochałam się w jej piosenkach.
Macie, też się zakochajcie.

http://www.youtube.com/watch?v=fyXmp-FiPJo&feature=related

Rano powędrowałam do szklarni i ścięłam bazylię. Cały bukiet liści i zapachu. Nieziemskie. Mama obrywa teraz listki, a ja siadłam z wyrzutami sumienia do pisania, a w między czasie zaglądam tu.
Ciekawa sprawa ten międzyczas. Wszystko w nim się zrobi. W międzyczasie między rozdziałem o fabule i narracji gotuję obiad, podjadam placuszki, podlewam pelargonie.
Słucham Lisy w morskiej sukience....

http://www.youtube.com/watch?v=unT5nHEQEpE&feature=related

W między czasie kupiłam tealighty, zrobię sobie wieczorne siedzenie na tarasie. Z gitarą. Dzięki Lisie wracam do gitary. Jak pasuje do świerszczy...
W między czasie juz po 20 lipca...

Lato jakże cię ubłagać
prośbą jaką łkaniem jakim?
Czemu musisz pójść i zabrać
w walizce zieleń i ptaki...

Tss..na razie usiądźcie koło mnie na rozgrzanym tarasie, niech pachnie trawa, niech spiewa Lisa, bazylia suszy się, a sercu tak dobrze....

sobota, 17 lipca 2010

Pan Kot



Pan Kot jest ważny.
Pan Kot dostaje czego chce.
Mleko, mięsko, zachody slońca, wygrzany tarasik, pieszczoty i ba, na rękach go noszą.
Bo to Pan Kot!

środa, 14 lipca 2010

Może być i kaczka

Czy ja mówiłam, że u nas we wtorki jest rynek?
Zjeżdżają się rolnicy z całej gminy, sklepy wypelniają się oryginalnymi postaciami, na parkingu pod komunistycznym pomnikiem stoją kramy, pod cerkwią traktory i furmanki..
No i nade wszystko wszędzie niemal brzmi gwara, coś w rodzaju mieszanki polsko-rosyjsko-białoruskiej, rodem z " Samych swoich".
No więc stoję w ogonku po wędliny, a przede mną taka para: on wysoki, barczysty, schylony jak stare drzewo, małomówmy, w niepasującej marynarce- na oko 70 lat, może nieco więcej. Na nogach nieśmiertelne gumofilce, w ręku plastikowy, czerwony koszyczek sklepowy, w który żona ładuje mu coraz więcej i więcej. Ona- w żakieciku typu Chanel z Pcimia, sztuczne perełki na szyi, elastyczne, czarne spodnie, adidasy. Też koło 70, trwała ondulacja, głos donośny, władczy.
- Kup roladę z kurczaka!- poleca mu głosem nie znoszącym sprzeciwu. Takim głosem Neron wołał: nie gasić Rzymu!
On opiera się ciężko o ladę, patrzy, patrzy...dziesiątki wędlin, kiełbasy rosną w oczach...pyta ekspedientki:
- Pani, jest rolada z kurczaka?
- Nie ma! - odkrzykuje gniewnie ekspedientka, zajęta obsługiwaniem trzech klientów naraz, ogonek rośnie....- Jest tylko kurczak a' la kaczka!
On myśli, patrzy bezradnie na żonę, widać boi się Nerona.W końcu macha ręką i mówi:
- A chren! Może być i kaczka, byle latało!

Mało nie usiadłam w swoim koszyczku.
Czy ja nie mieszkam w cudownym miejscu?

niedziela, 11 lipca 2010

Wakacyjna Księga Radości- wpis czwarty. Na turnieju.

Wybraliśmy się dzisiaj z Agnieszką i jej rodzinką  na rekreacje historyczne. W Jurowcach  koło Białegostoku odbywała się koncentracja wojsk Księstwa Litewskiego, przed 600-leciem bitwy pod Grunwaldem.
Oprócz rozlicznych atrakcji, takich jak odgrywanie ataku na drewniany gródek, jarmark średniowieczny, koncerty , można było tez zobaczyć turniej rycerski, strzelanie z łuku, a w nocy, czego nie doczekaliśmy, pokaz ogni i inne wspaniałości.Dzięki ofiarnemu pstrykaniu zdjęć przez Tomka, męża Agnieszki mamy teraz wspaniałe fotki, które będę podziwia ć , jak nas śnieg zasypie.
A więc, upał nieziemski, 45 stopni na słoneczku, a tu, na turnieju- my, cała Kalinowa gromadka.

Początek zwiedzania, przed warownym gródkiem.


Mały z tatusiem wdrapuje się na samą górę.

Tatarzy...ale im musiało byc gorąco...



Ten pan z prawej był naszym zdecydowanym faworytem.

Przezabawne zderzenie dwóch światów- ochroniarz pomiędzy średniowieczną, wesołą gromadą.


Łucznicy.


Między publicznością przechadzał się kat, szukając ofiary....


Na koniec oglądalismy wspaniały koncerty muzyki dawnej- urzekły mnie oryginalne instrumenty- a potem w zupełnej zgodzie, publicznośc i tancerze wspólnie tańczyli na drewnianych deskach....



Było cudownie.
Niesamowitym jest zobaczyć ludzi z pasją, urzeczonych tym, co robią, pochylonych z troską nad detalami, nad klimatem- tworzących baśń. Bo to w końcu jest zanurzenie w prawdziwej, żywej basni, kiedy na moment stajemy się kimś innym- nadal będąc sobą. Rycerze, damy, handlarze, ciury, kowal, garncarze- wszyscy wspólnie stworzyli coś wielkiego.


I ja tam byłam, kwas chlebowy piłam, a co widziałam, wam pokazałam!

środa, 7 lipca 2010

Wakacyjna Księga Radości- Rolada szpinakowa na zimno i gorąco.

Dzisiaj robiłam roladę serową ze szpinakiem.
To smakowite coś okazało się być łatwe i bardzo dobrze, bo z trudnymi przepisami to ja  tak sobie radzę.
No więc zerwałam szpinak, podsmażyłam go na masełku, do tego dodałam cebulkę, też podsmażoną, zmieszałam. Dodałam ugotowanych młodych marchewek, kilka. Szpinaku też było niedużo, jedna miska.
Kawałek żółtego sera, goudy, ugotowałam w torebce foliowej szczelnie zamkniętej, aż zrobił się miekki ( około 20 minut). Potem go rozwałkowałam- nie miałam topionego serka, a szkoda, bo tzreba było jeszcze serkiem smarować- na to szpinakowo/cebulowo/marchewkowa pasta, bo warzywka zmiksowałam wprzódy. Zwinęłam w roladę, do lodówki, aż stężeje.

Oto efekt.


Z braku serka topionego w roli kleju  nieco się rozwalały plastry, ale były smaczne, zwłaszcza z surówką i szczypiorkiem.


Potem przyszło mi do głowy, że to może być dobre na ciepło. Usmażyłam więc w jajku i bułce tartej do ziemniaczków na obiad. Pycha! Ser ciągnął się, a bułeczka chrupała. Szpinak dodawał smaku, bo go ładnie doprawiłam pieprzem ziołowym białowieskim tudzież innymi ziółkami.


Jakbyście chcieli naśladować, polecam. Pyszne!

poniedziałek, 5 lipca 2010

Wakacyjna Księga radości. Wpis trzeci: szkolenie, basenik, jagody i siano.

Wysłali mnie na szkolenie, więc  była przymusowa przerwa.Szkolenie unijne, na temat absolutnie poważny
" Kompetencje kluczowe", miejsce szkolenia urokliwe, Mierki nad jeziorem Pluszno- ale kto na litość robi szkolenia w wakacje! Brr. Urwawszy się z dwiema koleżankami po 2 dniach czterodniowego szkolenia, wróciłam na  Ojczyzny łono, czyli do Kalinowa mego.
Zapomniałam dodać, że, aby wynagrodzić dziatwie nieobecność mamy przez dni kilka, kupiłam im basenik.


Obiekt żeński na różowym materacyku ( ach, kobieca konsekwencja w konstruowaniu swego imidżu!) to Olcia, córa brata mego męża, czyli rodzaj bratanicy. Olcia jest wesoła, pyskata i chłopaki się jej boją, bo rączkę ma nielekką i nie da sobie w kasze dmuchać.




W tle poniewierają się rózne elementy krajobrazu ( to akurat normalne) i różne elementy zabawowo-niezbędne, wywleczone przez Małego według zasady: " Mamo,  potrzebuję mi tego ksesełka". Mały z uporem konstruuje najzabawniejsz ekonstrukcje słowne, a " potrzebuję mi" jest genialne . 
Wróciłam ze szkolenia prosto w jagodową orgię.
20 kg jagódek czekało na przebranie, więc żeśmy z mężową mamą przebierały...przebierały....


Część jagód trafiła do zamrażarki, a z reszty powstał pyszny dżemik. Przy okazji, ponieważ cukru różanego narobiłam z rozpędu bardzo dużo, wypróbowałam gotowanie jagód z cukrem różanym. Efekt- pyszne dżemiki z lekkim aromatem kwiatowo-jagodowym. Smarujemy nimi naleśniki i bułeczki, mniam. Zejdzie na pniu, nie doczeka zimy.

W ramach sianoterapii zabrałam się za produkcję własnego sianka. Sianoterapia to stara dziedzina medycyny kalinowej. Należy na sianie leżeć, wdychać,  robić z niego kopce, grabić, rozwalać i znowu grabić. Rozwalanie moi chłopcy opanowali do perfekcji, co zgrabię równe rządki, za chwilę  już ich nie ma. W skutek produkcji siana okołodomnej mamy siano  na schodach i w korytarzu, a połączenie pobliskiego baseniku z pobliskim sianem dalo efekt zupełnie nowy: siano w wodzie. Polański film powinien nakręcić: " Siano w  wodzie. Tragedia basenowa ".
Na zdjeciach wygląda to niewinnie, a w połączeniu z kwitnącymi stadami oregano, motylami i czeresienkami nad głową daje terapię nieziemską. A jak pachnie...Boże, dziękuję ci za siano w lipcu. I za motyle!