poniedziałek, 28 września 2009

Czasy czasownika


Klasa IV poznawała czasy .
Potem kartkówka: trzy czasowniki, określ czas każdego.
Proste?
Zadziwię was.
Pulchny rudzielec oddaje kartkę:czytam.
Zrobił- 8.15
Tańczy- 8.16
Zaśpiewa- 8.18

Spisał godzinę z zegara, wiszącego nad tablicą.....

wtorek, 22 września 2009

Kalinowy kominek




Zdjęcie Kalinowego kominka.
A bo jesień idzie. Będziemy palić ogieniek, wesoło pogadamy z kocem, wełnianymi skarpetami....i będzie błogo...(rozmarza się)
Jestem zmarźluchem okropnym, kominek to mój drogi sssskarb. Jak Gollum będę go bronić. Nie rzucim kominka, skąd nasz..no, ciepło skąd:)

Przerwa w pracy, kawa pachnie, mam ciastka




Mam dwie godziny wolnego między lekcjami, ukryłam się na zapleczu w bibliotece i kawę parzę.Książki śpiewają do mnie o pratchettowskiej L-przestrzeni, gdzie wszystko jest możliwe.Na razie możliwe jest to, ze mogę sobie pisać bloga w bibliotece, pić kawę ze służbowej szklanki z duralexu , a wszystko dzięki układom z przemiłą panią, która tu urzęduje i ma słabość do lubiących książki nauczycieli (i dzieci, naturalnie).
Tak, tak, Gerwazeńku, powinno się pisać plan wynikowy, sprawdzać wypracowania o legendzie z klasy VI b, których im już tydzień nie oddaję, zasłaniając się PSO.
Ale kusi kawa, dwie godziny na otulonym L0przestrzenią zapleczu i stary komputer o monitorze malutkim, jak zasuszona główka-trofeum łowców głów. Tak samo żółta i zakurzona, hihi.
Co to ja czytam? Aha, Umberto.
Mam na kolanach :Sześć wykładów o lesie fikcji" Umberto Eco, przepiękne, kiedyś o tym napiszę.Czekają jak mruczący kot, ale chwilowo odganiam je, bo blog nęci.
Dobra ta kawa. Ma gorzki smak starego papieru i biurowej szafki. A jednak dobra.
Czyli smak kawy nie zależy od kawy, a od okoliczności picia kawy, co warto zauważyć. Już Gide o tym pisał, że nawet woda inaczej smakuje w innych naczyniach. Kawa w duralexie smakuje dobrze, bo wokół zagina się L-przestrzeń, książki wachlują kartkami jak słonie uszami lub motyle skrzydłami, no bo są książki słonie i książki motyle, czyż nie?

Szlachetna książko
nikt się nie dowie
jako jesteś potrzebna
dla duszy serca
nuda obgryza paznokcie
a uczniowie biedacy wrzeszczą
bo nie znają Umberto Eco
i po lesie fikcji nie chodzili
ten wiersz bez sensu i reguł ortograficznych
sama wymyśliłam
a co

Umbero Eco napisał, ze Tomasz Mann pożyczył kiedyś Einsteinowi książkę Kafki, a ten oddał mu ją nie przeczytaną z komentarzem:nie dam rady tego czytać, umysł ludzki nie jest aż tak skomplikowany....

I jeszcze jeden cytat, o mijającym czasie w powieściach:

" Czasem widzimy go w chwili zapadania w sen, jest jak barwa w powietrzu, niczym meszek na winogronie. Nie ma go w słowach,jest niewypowiedziany, jest pośród słów, jak poranna mgła w Chantilly"

Pratchett by się z nim zgodził, prawda?
L-przestrzeń jak żywa.
A mnie urzekł ten meszek na winogronie:)
Zupełnie, jak u mnie na winogronach za kuchnią mężowej mamy:)

Hej, a może by kto do mnie wpadł? Zareklamuję się:
u mnie masz jak w banku: domową kuchnię, ciasto codziennie, drewniany stół pod orzechem, teściów na głowie ( ale kochanych), dzieci niemożebnie ruchliwe, krzykliwe, wszędobylskie,pyskate, obśliniające pocałunkami, żądające całego twojego czasu i miłości kiedy jesteś wściekła, niezdążona z niczym i te umorusane pyszczki gapią się na ciebie żałośnie...a Duży nie całuje, sorry, on już nastolatek. Tylko jeść chce non stop i rzuca skarpety gdzie popadnie.
Masz też jak w banku nocne Polaków rozmowy, czyste powietrze, lasy, wrzosy, grzyby, czeremchy, bzy, no co tylko chcesz, rodaku! ;D Do Kalinowa zapraszam.

bu...kończy mi się przerwa w pracy.
Zaraz na lekcję. No to szybko: dopić kawę, zjeść coś tam.Okruszki ciasteczek biurowych....no, zmykam.

poniedziałek, 21 września 2009

Duży i szkolne przypadki


Są tacy, co lubią szkołę.
Podoba im się twórczy zamęt, porządkowanie wiedzy, lubią prace domowe, lubią być przy tablicy, opowiadać, prezentować swoje zdolności, zajmować się samorządem, akcjami, zbiórkami, wycieczkami.

Są tacy, którzy nie lubią szkoły.
Nie lubią hałasu, dziecięcego gwaru, nie lubią indywidualistów, odmieńców, słabeuszy, lub przeciwnie, tych zdolnych, nie lubią dyskutować, odpowiadać na pytania, nie lubią szukania drogi, ba, nie lubią dróg innych niż proste!- nie lubią i już.

Jedni i drudzy bywają uczniami i nauczycielami.

Łatwo jest być miłym uczniem, pierwszym przy tablicy, w pierwszej ławce, wybieranym do apeli i nagród, nagradzanym piątkami i szóstkami, gospodarzem klasy, liderem samorządu, oczkiem w głowie nauczycieli i rodziców. Gwiazdą w klasie.

Trudno jest być antynomią gwiazdy, uosobieniem indywidualizmu, kotem pod prąd w rwącej rzece sławy, takim , któremu wiatr zawsze w oczy, kulą u nogi szkoły, upartym poszukiwaczem odpowiedzi, niepokornym zadawaczem pytań - trudno być, naprawdę.

Ale najtrudniej być matką niepokornego, nauczycielem w szkole, w której niepokorny się uczy, kiedy się samemu niepokornym bywało,a teraz sie uporządkowało i w swoim dziecku odnajduje swoje własne odbicie jak w lustrze rzeki; i kiedy szkoła z uporem i delikatnością walca drogowego próbuje takiego odmieńca ustawiać do poziomu, trudno być częścią tego walca, który własne nasze dziecko walcuje.

I o tym ratowaniu się od szkolnej maszyny, o walce o przetrwanie dla indywidualności, o bycie kimś więcej, niż dwuwymiarowy, grzeczny maluch, teraz słów kilka. Najpierw rzut oka w przeszłość. Wspomnienia...

Mały trzyma sie kaloryfera. Kaloryfer jest obok drzwi do przedszkola. Strasznie zażenowana próbuję oderwać zaciśnięte palce czterolatka od żeberek, przyglądają się z chichotem inne dzieci i rodzice. Mały szlocha.

Stoję w gabinecie dyrektora. Oprócz mnie jeszcze ktoś- pani z przedszkola. Albo ja, albo on, mówi. proszę zabrać dziecko z przedszkola, demoralizuje mi grupę. Jak? Podważa autorytet. Czterolatek podważa pani autorytet? Tak. Odmawia siedzenia w kółku. To niech się położy. Nie może leżeć? Jak wszyscy siedzą, to wszyscy. Nie chce spać. Warczy na mnie. Moje inteligentne dziecko warczy? Tak, proszę pani, warczy jak za przeproszeniem pies.

Zabieram go z przedszkola. Nie dlatego, że mi kazano, nie ma takiego prawa. Ale dlatego, że wpadłam w środku dnia i zobaczyłam kółko, dzieci siedzące w kółku w kucki jak mnisi buddyjscy, a w środku mój buntownik, blady, drżący, a dzieci kolejno mówią , co dzisiaj złego zrobił chłopczyk, powiedzcie pani dzieci. Uśmiechy . Zimne jak szkolne kaloryfery. Zabieram go do domu. Dopiero w domu płacze. Oboje płaczemy.

Potem podstawówka- obniżone zachowanie, wieczny bunt, ironia, wzruszanie ramionami.

Teraz jest w II klasie gimnazjum.Pracuje jako wolontariusz, średnia 4.0, gospodarz klasy.Dostaje jedynki i szóstki, przychodzi utytłany z meczu, zarywa noc, czytając " Dziewięciu książąt Amberu", rabie drzewo, bałagani, smaży mi jajecznicę.

Mój Średni jest w 3 klasie, Mały właśnie zaczął przedszkole. Długa droga przed nami....

A ja myślę- co mnie podkusiło, żeby zostać nauczycielem? Książka Korczaka „ Jak kochać dziecko”? Wspomnienie mamy nauczycielki, lubianej i wspominanej przez byłych uczniów jako „ ta dobra pani” ?Profesor Dmuchawiec?

Podkusiło. Zostałam.

Kiedyś powiedziałam sobie, że odejdę z tego zawodu, jeśli któregoś dnia nie wzruszy mnie widok dziecka, płaczącego w kącie szkolnego korytarza. Dzień, w którym nie podejdę do tego zaryczanego malca, będzie ostatnim dniem mojej pracy w szkole.

Bo bardzo często dziecko, płaczące w tym kącie było moim własnym synem.

niedziela, 20 września 2009

Przegapione zdjęcia









Porządkując pliki po lecie, znalazłam zdjęcia, które przegapiłam.
Wstyd, bo piękne.

Z wizyty naszych przyjaciół ze Śląska, Tomka, Iwonki i ich syna Dawida:)
Z piklowania, mężowa mama przy piklowym skarbie.
Z domowego rozgardiaszu i letnich wspomnień.
Wklejam, na zimowe chłody:)

sobota, 19 września 2009

Zrywamy winogrona








W taki piękny dzień winogrona są słodkie i przyjemnie chłodne w ustach, jak te napoje z wiersza Gide: czułem po upale smak w grubych szklankach, w oberżach....
Poszliśmy z Dużym zrywać,w zgodzie podjadając między zrywaniem.
A trawa była wysoka i pełna liści, a kwitły zimowity i pachniało wrześniem.Pięknie, aż brzuch boli.
Oto nasz plon.

czwartek, 17 września 2009

Jesień furą jedzie.










Nie ma rady, jesień idzie.
Kret skrzywił się ponuro, przyjedzie pewnie furą....
A tymczasem furą jedzie gruby Jaśko, a rowerem Lowik.

Ponieważ mieszka mi się na wsi, mam takie cudne widoki często.
Panowie nie przejmują się za bardzo strojem, ale uśmiech od ucha do ucha!
A to najlepsze na jesień, zająć się swoimi sprawami i spokojnie szykować się na chłody, zbierać zapasy, pakować co swoje i być zadowolonym, że jak zła Buka przyjdzie, do nas nie wejdzie.

No to jeszcze kilka optymistycznych widoków.
Pod tę jesień! Pozdrawiam Roksariusa i pierogi:)

poniedziałek, 14 września 2009

Mały i pierogi.


Mały chodzi do przedszkola.
Z powodów, o których nie wiemy, nie lubi nazwy przedszkole i musimy wszyscy mówić, że chodzi do szkoły.A do której klasy? - pytaja znajomi. A Mały nabzdycza się i godnie burczy: do swojej.
Chodzi do szkoły, do swojej klasy.
Pierwszego dnia nie płakał, ale skupił swoją uwagę na pilnowaniu pościeli i plecaka.
Nie dość, że mama go zostawiła,to jeszcze tym obcym ludziom oddała jego, Małego kołderkę w słoniki !Resztę dnia spędził na siedzeniu obok pościeli i podejrzliwym obserwowaniu, kto by ową pościel chciał ukraść.Nikt nie ukradł, ale na wszelki wypadek nie dał sobie zdjąć też plecaka ze Spidermanem. Poszedł na obiad z plecakiem i do toalety z plecakiem, bo każdy rozsądny człowiek wie, że łatwo o kreatury, czyhające na ten cenny obiekt!
Drugiego dnia pościel wspaniałomyślnie pozwolił umieścić w pokoju do leżakowania, ale plecaka nadal pilnował.
Nawet leżakował z plecakiem na plecach, w razie gdyby jakieś indywiduum chciało skorzystać z jego snu i zwinąć skarb.
W końcu tyle tam tych dzieci....
W wolnych chwilach, jak Pani mi powiedziała, rysował pająki.
O dość bogatej i przypadkowej liczbie odnóży.
-Jak było w przedsz...szkole?- zapytałam, wioząc go do domu rowerem.
- Dobze.- burknął.
- Ale co tam robiliście, czym się bawiliście, gdzie chodziliście na spacer, co ci się podobało?-dociekam.
Milczy, myśli, zmarszczony i surowy.
Co by tam mogło być?
- Pierogi.- mówi w końcu godnie.- Pierogi były dobre.
Nie upadłam ze śmiechu tylko dlatego, że przypomniał mi się Pratchettowski Śmierć i jego odpowiedź, dlaczego warto żyć?Koty, koty są miłe.
Pierogi.....

Wklejam zdjęcie, zrobione przez Babcię, które wspaniale ukazuje dostojną minę naszego Małego i jego napoleoński rys .
Pierogi...
Buhahaha....

sobota, 12 września 2009

Jesień , złocienie i byle co.


Zacznę od tego „ byle co”. Moja Babcia, kochana zresztą, nie uznawała czynności, powiedzmy, artystycznych. Pranie, prasowanie, gotowanie, o, to były rzeczy dobre, słuszne i godziwe.
Ale już czytanie, malowanie, a nie daj Boże, pisanie wierszy, było w jej oczach ciężką zniewagą na rozsądku. Kiedy uparcie kontynuowałam niecną czynność, Babcia przychodziła do mnie i stając w pozycji „Policja, ręce do góry” odzywała się oskarżycielsko:
-A ty znowu byle co robisz!

Dlaczego o tym piszę? Ponieważ, choć Babcia już nie mieszka ze mną, mam tego policjanta w sobie. Próbuję niewinny rysunek sporządzić, a w myślach słyszę: znowu byle co robisz. Pranie czeka na uprasowanie, klasówki na sprawdzenie, kran nie błyszczy, a ty znowu byle co robisz. Trzeba posiać pomidory, zaszyć kurtkę syna, rozdartą na ogrodzeniu, trzeba posegregować klocki, ugotować pomidorową, a ty znowu byle co robisz.

Czytanie to byle co. Leżenie na kanapie z maseczką piękności na twarzy to byle co. Szekspir to byle co. Słuchanie muzyki i taniec z synkiem w ramionach to byle co. Dokładna analiza przepisów na sałatki to byle co. Rzeźbienie w lipie to byle co. Malowanie witraża to byle co. I tak dalej. Policjant się rozpędza, a ja nawet nie mam się z kim pokłócić. Zadzwoniłabym do Babci i nagadała jej, że mam zaszczepione poczucie winy przez toksyczny związek z Babcią, oparty na szantażu emocjonalnym, ze szczególnym wskazaniem na utrudnianie mi samorealizacji, ale cóż, Babcia pewnie nagadałaby mi, że ona, ten tego, przewijała mnie, i ten tego, takie dzieciaki nie powinny w ogóle głosu zabierać, a zresztą...i tak bym nie zadzwoniła.

Nie jestem dzieciakiem, jestem matką trzech synów, z czego jeden już wyższy ode mnie, mając szczęście urodzić się w rodzinie obciążonej artystycznie skończyłam studia plastyczne...i lubię Szekspira. Lubię zajmować się domem. Gotować, układać w szafie, czyścić kran. Lubię malować, rzeźbić w lipie, kleić z papieru i słuchać smooth jazzu. W mojej głowie te rzeczy nie gonią się z nożami w zębach, próbując jedna drugą wykończyć. Mam ochotę na czytanie, czytam. Nawet gdy pranie stoi obok w miednicy. Nawet gdy Babcia głosem policjanta napomina mnie w wirtualnej rzeczywistości wspomnień.

A piszę to z powodu jesieni. Bowiem nabyłam złocienie , rozpasane, cudowne złocienie, a nawet dwa, w celu podzielenia się z Agą.
Nabyłam, lekceważąc palącą potrzebę nabycia jesiennych butów. Buty mogą poczekać, prawda? A złocienie za miesiąc będą wspomnieniem. A wspomnienia czynią nas. A wspomnienie mnie, wąchającej złocienie, pachnące apteką, chłodem i rycynowym olejkiem , jest dla mnie ważne. Czemu? Nie wiem. Ale tak jest.

Wydzierałam kiedyś Babci swoją prywatność, swoje miejsce na bycie sobą, na szacunek dla tego, co robię. Nasze osobowości walczyły na broń białą i palną. Kto wygrał? Nikt. Aleśmy się poraniły nieźle.

Nie muszę już walczyć. Jestem dorosła. A jednocześnie wszyscy musimy walczyć, chociaż jesteśmy dorośli. Bo dla kogoś zawsze nasze Piękne i Ważne może być Byle Czym. I odwrotnie. O czym przypominam wrześniowo.

niedziela, 6 września 2009

Sztuczny ogień



Postanowiłam napisać esej pourlopowy i ponarzekać. Tym, co zainspirowało mnie do narzekania był folder reklamowy pewnej dużej sieci sklepowej, a w folderze oprócz paneli, pryszniców, tapet i akcesoriów reklamowano kominki. Między innymi kominek o wdzięcznej nazwie Mozart (ach, synu kapelmistrza Leopolda, bracie Anny Marii,mężu Konstancji, co ci przypadło w udziale, reklamować kominki...)
Kominek Mozart, po bliższej analizie folderu reklamowego, okazał się nie być wcale kominkiem, ale atrapą. Atrapką. Z termowentylatorem o mocy 2 kW, zamieniającym elektryczną złudę ognia w imitację ciepła, owiewającego nam zziębłe sierpniem kolana....
Co ma Mozart do kominka, albo co ma kominek do urlopu?
Ach, dużo.

Ponieważ, ludzie, chodzi o atrapy. Imitacje. Termowentylatory metafizyczne, pompujące w nas złudę, kłamstewka i fałszywe poczucie szczęścia.
Sztuczna karaibska plaża w Sopocie ze smętnymi plastikowymi palmami zapewniała erzac tropików zziębniętym w chłodnej bryzie turystom. Kelnerki miały na biodrach figlarne chusty, imitujące pareo, na szyi sztuczne girlandy a la Haiti; serwowano karaibskie niby-drinki i głośną muzykę.I trochę dziwnie mi było, że zamiast korzystać z oryginału, szwendać się plażą, zawinięty w kurtki, w porządnych butach, lub boso, zawijając dżinsy, zamiast patrzeć w mrok huczącego , brązowo sinego morza, musiał nasz biedny turysta znosić niby-Karaiby, a nasz biedny Bałtyk udawać coś, czym nie był, czyli ciepłe morze, jak pastowany kaban w „ Samych swoich” dzika udawał.

Sztuczny ogień nie grzeje.

Pamiętacie?Statek niby- piracki miał niby-galeony niby- złote, niby-piraci mieli t-shirty z czaszką piracką i piszczelami, ale koło sterowe było atrapą, żagle były atrapą, statek jechał na silniku, a ja musiałam tłumaczyć synom, czemu statek ów porusza się na porządnie zwiniętych żaglach.

Sztuczne bursztyny.
Sztuczne delfinki z modeliny w kuli z plastiku, zakupionej za ciężko oszczędzone przez synka pieniądze jako ozdoba znad morza. Proponowałam mu autentyczny wyślizgany falami korzeń, ale nie chciał.Wirus atrap zainfekował go bezboleśnie i odtąd zawsze już będzie wystarczała mu płytkość form, brak treści, miałkość byle czego?
Mam nadzieję, że nie.

Że będzie kiedyś palił w prawdziwym kominku prawdziwym drewnem, usmarowany wybierał popiół, czyścił zasmoloną szybę i ruszt.
Trzeba się trochę ubrudzić , żeby dotknąć piękna.
Doświadczyć prawdziwego ognia.
Och, jak chciałabym, żeby Bałtyk był naszym zimnym i sinym Bałtykiem, z powykręcanymi sosnami o gorzkich igłach, kiedy je rozgryźć. Żeby kelnerki w ostrym wietrze nie siniały z zimna w kolorowych pareo i z majtającymi się na szyjach sztucznymi girlandami, ale miały porządne, ciepłe ciuszki i jarzębinę we włosach, jak Justyna Orzelska w „ Nad Niemnem”.
Idealistka ze mnie....

Ale mam prawdziwy kominek, więc wiem, jak grzeje prawdziwy ogień.

czwartek, 3 września 2009

Rozmyślania po 3 dniach w szkole

Lubię Korczaka. Nic nie poradzę, lubię i już. „ Jak kochać dziecko” kilka razy tam i z powrotem przeczytałam.
I przyznaję Staremu Doktorowi rację.

Na przykład w tym:

„Widzimy dzieci w burzliwych przejawach radości i smutku, gdy się różnią od nas. Nie dostrzegamy pogodnych nastrojów, cichych zadumań, głębokich wzruszeń, bolesnych zdziwień, jątrzących podejrzeń i upokarzających wątpliwości, w których są do nas podobne. Prawdziwym jest nie tylko dziecko skaczące na jednej nodze, ale i roztrząsające tajemnice przedziwnej bajki życia".

Przyglądałam się swemu Średniemu, jak zbierał kwiaty w przydrożnym rowie, nucąc pod nosem. Pobiegł z kwiatami do koleżanki , podał przez płot. Przyglądałam się, jak kwiaty zostały wzgardliwie wyrzucone, jak perlisty, zimy śmiech pulchnej siedmiolatki wyciska z piersi Średniego szloch, jak padają słowa „ głupek”, jak z tupotem przepada dziewczyna za płotem, a mój odrzucony syn wlecze się do mnie z rozdzierającym łkaniem.
Co mu miałam powiedzieć?
Że nie raz kwiaty przegrają z murem obojętności? Wszyscy znamy taki mur. Wszyscy kiedyś rozbiliśmy się o niego.
Delikatność uczuć, o tym chcę napisać . Niemodne, niedzisiejsze, jak tuberozy, o których Grechuta śpiewał, a nikt nie wie dzisiaj, kto one.
Kto zważa na wrażliwców, kto ma czas dla ich niepewności?

Truskawki w Milanówku,
Wasz czar nie zniknął i nie przepadł,
Nim was zagłuszy kalarepa,
Poświęcam wam tę pieśń.

Wstyd się przyznać, ale wychowałam wrażliwców na własne życzenie. Zamiast czytać „Marketing efektywny”, ( dzięki tej książce: poznasz teorię marketingu i techniki efektywnego lansowania się ), moi chłopcy czytali ze mną Tolkiena, Maya i króla Artura. Oglądali „ Mustanga”, „Dawno temu w trawie”, „ Rybkę Nemo”, wycieraliśmy oczy na „ Pięknej i bestii”, „ Królu Lwie”.
Czytałam im wiersze. Pokazywałam obrazy Prerafaelitów, puszczałam Walewską i Bacha i Jeana Baptiste Mauniera. Układaliśmy limeryki i czytali wiersze Małgorzaty Strzałkowskiej. Ba, nawet wywiad ze Strzałkowską przeczytałam z zachwytem mężowi i dziatwie .

„Lubię zieleń, zapach wanilii, Tuwima, Leśmiana, Gałczyńskiego, ośmiozgłoskowiec Fredry, (...) właściwych ludzi na właściwym miejscu, stare meble, niepotrzebne przedmioty, poczucie humoru, polską kuchnię, drewno, róże od Ryszarda, żaby, koty, długie spódnice, nowe wyzwania, książki Fromma, filmy o mumiach, obrazy Malczewskiego, kląskanie słowika w zaroślach, prerafaelitów, błogie lenistwo w Kazimierzu, secesję, łąki,(...)

Nie lubię kłamstwa obłudy, cynizmu,(...), rzeczy wyłącznie praktycznych, traktowania ludzi jak idiotów, dominacji intelektu nad uczuciami, komarów, zimna, golonki, tłumu, intensywnej gimnastyki, osobników dążących do władzy, gadania o operacjach plastycznych, niedotrzymywania umów i obietnic, wykorzystywania psychologii w reklamach, spóźnialstwa, telefonów przed 10 rano, mody i powiedzenia Każdy ma taki los, na jaki zasłużył.”


Czy ona nie jest cudowna, ta pani Strzałkowska?
No więc wychowałam ich sobie. I teraz cierpię.

Kiedy nauczyciel postawi trójkę niezasłużoną ot tak, „ żeby w dumę nie wpadł, że taki zdolny”.
Kiedy dwanaście okrążeń za karę zasuwa za brzydkie słowo, podczas gdy inni brzydkimi słowami rzucają jak zawodowcy, a on raz się zdarzyło, ale „ Niech zapamięta”.
Kiedy dobrego konia bije się zamiast niedobrego, leniwego, głupiego.
Kiedy „ Drogę miecza” przeczytał dwa razy, lecz o tym nikt nie wie, a wyśmiano go, że nie wiedział, kto to Doda.
I nie mieliśmy telewizora trzy lata.
I syn nie ma super komórki.. tak po prawdzie w ogóle nie ma żadnej.
A kiedy miecze rysował w trzeciej klasie, pan zmiął jego pracę i wrzucił do kosza, radząc mu, żeby kwiatki rysował , zamiast agresję w sobie wzbudzać. Agresję- kiedy on cyzelował te miecze, cieniował, grawerował im rękojeści, miecze elfów, miecze ludzi- on na „Narni” chowany....
Nie mam córek, ale może to gorzej? Stereotyp mężczyzny każe mu być twardzielem, który nie płacze, uczuć nie okazuje, do higieny ma podejście swobodne, rękawy zakasuje i w silniku grzebie...Może z tą higieną to i ma kłopoty ( Umyj zęby- wczoraj myłem-), ale reszta...reszta to nasza walka ze stereotypami, znieczulicą, walka o prawo do uczuć.
Trzeba dużo cierpliwości i mądrości, i realizmu żeby być mamą wrażliwca. Mam ekstrawertyka i introwertyka, jeden chowa swoje rany, drugi szlocha w niebogłosy....Obaj mają ciężko. Ale....innym będzie z nimi lżej. Innym kobietom- kiedyś.
Bo- zrozumieją. Wysłuchają. Będą rycerzami na białych koniach. Kto wie...
Nie zabronią swojej kobiecie jeść truskawek na talerzyku Rosenthala, czytać Whitmana, podadzą płaszcz, otworzą drzwi....Tak sobie marzę. Że będą jak ich Tata.
Bo on jest przykładem, a ja im tylko tłumaczę, jak dobrym.

Serce dziecka

Ten chłopiec patrzył na mnie spode łba, a kiedy próbowałam z nim rozmawiać, ignorował mnie konsekwentnie. Miał łobuzerskie, tomkosawyerowskie spojrzenie i trochę zbyt dawno przystrzyżone włosy. Na sugestię, żeby odświeżyć znajomość z fryzjerem, odparł bezczelnie, że tak się sobie podoba. Było zimno, a on miał koszulkę z krótkim rękawem. Nie chciał swetra ani kurtki. Wlokły się za nim sznurówki. Nie, powiedział, nie zawiąże ich. Był zaspany, bo czytał do drugiej w nocy. Nie zjadł śniadania. Szliśmy razem do szkoły i byłam na niego wściekła jak doprowadzony do furii jeżozwierz. Ten chłopiec to mój syn.

Szłam obok niego i myślałam o Starym Doktorze Korczaku.
Napisał kiedyś:

(...)Kiedy jesteście zmęczeni i źli, kiedy dzieci są nieznośne i wyprowadzają was z równowagi, kiedy gniewacie się i krzyczycie , kiedy chcecie karać w uniesieniu - pamiętajcie o zalęknionym, szybko bijącym sercu dziecka.”

Więc myślałam o sercu dziecka, o sercu brązowookiego Piotrusia Pana obok mnie.
To serce patrzało zawsze spode łba, albo kątem. Chciało być rycerzem, ale nie umiało walczyć. Chciało uczyć się walczyć, ale nie mogło ścierpieć własnej śmieszności. Chciało objawić się jako doskonały Parcival bez skazy, mistrz wszystkiego. Doskonały w ruchach, słowach, umiejętnościach. Rzeczywistość hamowała go, więc nienawidził jej. W marzeniach był prawdziwym sobą, więc uciekał w marzenia.

Stworzono go do wyższych celów. Był bohaterem, a bohaterowie nie zawiązują sznurówek.
Ponad tym, co niskie i codzienne, dalej wzwyż i dalej w głąb.
To on rysował jednorożce z małym Bastianem z Niekończącej się opowieści, on skradał się z Winnetou, walczył z Aramisem i Portosem, kopał tunel z Monte Christo.

Ubierz go w białą koszulę, daj aktówkę, posadę w banku, każ być akwizytorem od proszku do prania, a zabijesz go. Każ mu ciułać grosz do grosza, nazwij Kowalskim, a zabijesz go.

Wydrwij jego mapy, plany, zamki, miecze, a zabijesz go.

Pozwól mu płynąć po tym morzu, a spadnie razem z wodospadem poza horyzont rzeczywistości.

Więc stałam się Sancho Pansą mojego Don Kichota, wiernym giermkiem, ciągnącym za uszy w stronę lekcji, pasty do zębów, odkurzacza, obiadu. Bo jak nie ja, to kto?

Tylko, że Sancho też był kiedyś Don Kichotem.

I układając po raz setny rozrzucone koszulki, książki, zabawki, płyty, ciągle o tym myślę.

Jak Fiona w zielonym ciele ogrzycy.

Ale jak wybrało się swoją drogę, to się nią idzie.
A może to Droga wybrała mnie?
Duży, Średni, Mały, jestem z wami.