środa, 8 września 2010

Czego lato nie wiedziało

Uff, jakoś obrobiłam się z grubsza z planami wynikowymi i ogólnym chaosem, który nastąpił po końcu świata...to jest wakacji.

Oto pamiatkowe, traumatyczne zdjęcie, wychodzimy z chłopakami na uroczysty początek roku szkolnego, 1 września.



Jest wrzesień, wstajemy o 6 rano, jemy śniadanie w letniej kuchni, do której trzeba przebiec zimne, rześkie 20 metrów z domu, co rano jest nie lada wyczynem, szczególnie dla mnie, zmarźlaka. Nadal trwa remont kuchni, mam nadzieję,że dostanę ją- moją upragnioną, waniliową- we wrześniu.I będzie poranna , zielona herbata i cieplutkie bułeczki przy moim ulubionym oknie z widokiem na brzozy.
Na brzozach jest rudawo i złoto, choć to tylko pikowanie  na zielonym jedwabiu. Ale to już jesień galopuje na rudym koniu.Mirabelki obrodziły...całe drzewa stoją w złocistych lampionach.



 Dżemy się robią i soki...a połowa się rozdaje ludziom, upojny urodzaj.
Lato nie wiedziało o tym, jak piękna ta złocista inkrustacja, ten jesienny haft, który potem zastąpi bezlistne złoto jałowców. Lato nie znało też dalii i georginii, purpurowych, natrzęsionych rosą- moje ulubione jesienne kwiaty, później zastąpią je chryzantemy o zapachu apteki, ale cii, to smutek..odgońmy smutek chryzantem i listopada i wspomnien po kochanych, którzy stali się snem.
Jest wrzesień i babielato na malinach, na fasoli, na słonecznikach, na winogronach.



Są wrzosy- jak będzie ciepło, w sobotę zrobię wyprawę i przydźwigam bukiety w wiklinowych koszach, jak co roku.
Lato nic nie wiedziało o wrzosach- to inna baśń, mglista, leśna, pachnąca gorzkawą wonią mchu i mokrych traw.
Wszystko nabiera ostrych konturów, jak rysy staruszki.

Byłam dzisiaj u Babci, siedziała ze mną w kuchni, w swoim ulubionym brązowym szlafroku, na to wełniana kamizelka, na glowie chustka w malowane, odpustowe róże, na nogach filcowe kapcie..zimno jej, nawet w domu. To ten sam chłód, który nadchodzi- jesienny, przeczucie utraty.
Jak się uświadomi tę nieuchronność, że czas zrobi z nami, co zechce, to się pełniej żyje. Każdy dzień smakuje: wrzosami, deszczowymi malinami, ostatkiem ciepła, pergaminową, kochaną ręką drobnej staruszki, która w oczach ma już to, o czym nie wiedziało lato młodości...

Piekę dzisiaj drożdżowe bułeczki ze śliwkami, już są śliwki, fioletowe, nasycone, z mgiełką nalotu, siwego, podszytego srebrem. Rozpływają się w ustach...
18 jadę do Warszawy, doktoranci naszego zakładu organizują spacer po mieście śladami Ludwika Licińskiego, Janusza Korczaka i Artura Oppmana. O 13 zbiórka pod pomnikiem Kopernika- zapraszam:)

Duży brał udział jako szczudlarz w przedstawieniu w Teatrze Arkadia, obfotografowałam go, dumna,że się nie wywalił, kompromitując rodzinę.


Pierwszy z prawej, naturalnie.





Wklejam też  zagubione z lata zdjecia z wizyty wujka Maćka z ciocią Irenką i Monisią- Podlasie wita Sandomierszczyznę:D


2 komentarze:

  1. Kalino, Twoje opisy sprawiaja, ze usmiecham sie nieswiadomie i strasznie tesknie za moimi stronami....

    OdpowiedzUsuń