wtorek, 31 sierpnia 2010

Wakacyjna Księga Radości- Wrocław, czekolada i sierpniowe ostatki

Kalina z mężem pojechała zwiedzać Wrocław. Wstyd mi, pierwszy raz w życiu byłam w tym pięknym mieście. Urokliwe jak rzadko.Od nas jest to prawie 400 km, wyprawa nie byle jaka. Zostawiliśmy chłopaków z meżową mamą i wybraliśmy się do miasta krasnali i czekolady.
Krasnale- o co pytałam tubylca zaprzyjaźnionego, co nas oprowadzał, czyli Aldiego, - nie są związane z jakąś tubylczą legendą. Nie było Krasnalej Jamy, ani krasnalki, co nie chciała Niemca. Małe stworki są pocieszne i fotografowałam je z zapałem.



Ten siedzi za kratkami na ulicy Więziennej.



Te udawały Atlasów. Były jeszcze  inne, całe stada krasnali. Podobała mi się patyna na nich, takie niebieskawe kożuszki:)Po mieście oprowadzali nas znajomi, do których tutaj macham: Aldi, Lu i Lucy.
Tutaj sobie odpoczywamy przy fontannie i gołębiach.Maleńka Łusia dzielnie towarzyszyła mamie.




Ach, lody na rynku...boskie.Skuszą każdego.



Potem powędrowaliśmy do kultowego miejsca czekoladoholików, czyli smakowitego raju. Urzekły mnie optymistyczne hasła reklamowe, część sobie obfotografowałam. W dobie anorektyczek i czekoladofobów brzmiały mi w uszach słodką melodią puchatkowego dzieciństwa...

Gdy smutek cię dopada, najlepsza czekolada!
Czekoladowa kostka i będziesz radosna!


Nie samą czekoladą Kalina żyje, podreptaliśmy zwiedzać. Aldi, ścisłowiec jeden, nie miał pojęcia z którego wieku jest jaki zabytek, próbowaliśmy uzupełniać wiedze na tablicach okołozabytkowych, ale stwierdzam,że Białystok jest sto razy lepiej zaopatrzony w informację turystyczną. No wklejam, co udało nam się zobaczyć, choć niekoniecznie zgłębić, doczytałam sobie w internecie.


Katedra św. Jana Chrzciciela.
W 1244 roku, z inicjatywy biskupa Tomasza I, zaczęła się (od części wschodniej) budowa gotyckiej katedry, częściowo na wzór opactw cysterskich. W wieku XIV powstaje część zachodnia katedry - nawa główna i zakrystia.W kolejnym wieku postawiono kaplice boczne i wieżę północno-zachodnią z hełmem.





Przepiękne kolory kamienic, to się nazywa chyba róż pompejański, ciepły, brzoskwiniowy kolor odchodzącego lata.Piękne fasady kamieniczek, kartusze herbowe, wykuszowe okienka.


Idziemy na kłódkowy most zakochanych.



No nie miałam kłódki przy sobie..byśmy powiesili.

No i trzeba było coś zjeść, to część naszej zwiedzającej brygady w miłej włoskiej knajpce An Andrea. Makaron z kurkami i sosem śmietanowym był pyszny,


Dzionek zakończyliśmy koncertem Dona Pottera, na który się tam właściwie wybraliśmy.
Załączam piosenkę Dona, który już na zawsze będzie mi się kojarzyć z Wrocławiem. Ahoj!

2 komentarze:

  1. wow,też byłam na tym koncercie było super;a we Wrocławiu też jestem zakochana:)pozdrawiam serdecznie aga

    OdpowiedzUsuń
  2. Jaka szkoda, Ewo, że nic wcześniej nie dałaś znać. Byłaby okazja się spotkać - może jedyna? Drugi raz już tu pewnie nie zawitasz. Zabawne, ale chwilkę temu pomyślałam sobie, że kto wie, może kiedyś jakaś Wratislavia Cantans Cię do mojego miasta sprowadzi, zajrzałam tu i tak mi się dziwnie zrobiło.
    Pozdrawiam.
    Agnieszka Plackowa

    OdpowiedzUsuń