środa, 15 grudnia 2010

Chaos, choinki i przedświąteczne porządki.




Przedświątecznie.Na początku był chaos, a potem Święta.
Zmieniamy kuchnię, mąż zrobił śliczne meble, zrobię wam zdjęcie jak posprzątam. Kupiłam tapetę do przedpokoju i nie mogę się doczekac, by ją położyć.
Nieustannie negocjuję z mężową mamą, która domaga się wstrzemięźliwości do świat. Wstrzemięźliwości w porządkach. Znaczy, porządkować można, ale finał ma być w Święŧa. Przed samą Wigilią zmieni się pościel, zawiesi nowe firanki, wypucuje filiżankom brzuchy w serwantkach.. Coś, co dla naszych dzieci jest zabawnym dziwactwem Babci, dla niej jest ceremoniałem.

Zawsze tak robili. Moja mama i babcia tak robiła. Wszyscy tak robili.

Zdejmowało się kapy, narzuty, pościel. Pamiętam to drżenie, gdy wsuwałam się w wykrochmaloną, śliską i zimną pościel w wigilijną noc. Wszystko było inne. Kto dzisiaj krochmali?

Należało wyjąć wszystko z regałów, wytrzec półki i poustawiac na nowo. Krochmaliło się serwetki, mieszczańskie, szydełkowane lub te wytworniejsze, z haftem richelieu.Czyściło się wszystkie zakamarki. Ustawialo buty, słoiki, filiżanki. Cały dom ogarniał chaos, kończący się wielkim diminuendo przed samą wigilią. W tym dniu się ubierało choinkę, żadne tam trzy tygodnie wcześniej i żadną sztuczną, z lasu musiała być, ojciec jechał do lasu, potem mąż....W chaosie ucierania sernika w makutrze, maku, smażenia ryby, wieszania firanek, wjeżdżała ONA do domu, kolczasta, kłująca, pachnąca jak wszechświat, jak metafizyka, cudowna, z lodem na gałązkach, tajającym w krople, jak diamenty.Wszystko na raz.
Choinka stawała w przynależnym jej kącie, kuchnia wracała do ucierania i szorowania, ojciec umocowywał drzewko, pod wycieraczkę wkładał gałązki choiny, a chaos powoli przemieszczał się w formę bardziej zorganizowaną, dążąc nieubłaganie do wigilii....

Wigilii, której już nie ma.
Nie ma Taty, nie ma takich wigilii, nie ma tego ucierania, sprzątania, wszystkiego tego nie ma już, synu mój, Lemuelu.

A przecież jest we mnie ten chaotyczny chochlik, domaga się spiętrzenia bałaganu, peryhellium grozy, finału wielkiego zamieszania, cudownej ekspiacji potem...

Więc będę tapetować, malować, czyścić, szorować, ucierać, przyciągniemy choinkę, by w końcu siąść tam, z kotem na kolanach, patrzeć na nią, patzreć na wyszorowane brzuchy lśniących garów w kuchni, patrzeć na równe rzędy butów w szafie, wypastowanych jak żołnierze armii Cesarza Józefa...i CZUĆ. Czuć szczęście.
Jeszcze to umiem.Mimo wszystko :)


3 komentarze:

  1. Ja już nie umiem...od wielu, wielu lat.

    OdpowiedzUsuń
  2. a ja mam tak samo jak Ty...potrzebuję tego ceremoniału...zapachów, ucierania, może nie w makutrze, krochmalenia serwetek, głaskania ich potem żelazkiem, ubierania choinki w Wigilię...
    Ładnie to opisałaś...
    Serdeczności dla ciebie i Twoich bliskich...

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo się wzruszyłam czytając ten post.
    Tęsknota za przeszłością....
    Za ŚWIĘTEM, które było w Wigilii...
    Będę się bardzo starła, by moje dzieci tez tak kiedyś wzruszająco opowiadały o tym dniu - jak Ty dziś.
    Buziaki - dla całej rodzinki.

    OdpowiedzUsuń